Dziś nie wiem od czego zacząć.
Młody ciskał tekstami jak burza
piorunami.
Zaczął przy śniadaniu. Pierwszy raz w życiu
dostał kromkę z nutellą. Alergik. Na orzechy Mu nic nie wyszło, ale mleko w
proszku jest niebezpieczne.
Były już 2 próby, zero wysypek i innych
więc dziś dostał kromkę cieniutko posmarowaną nutellą. Młody siada, patrzy na
kromkę i mówi:
Hmm zjem tloskę gówna…
Opad szczeny 1, opad szczeny 2.
No i dziś był dzień nowego słowa. Słownik
mojego słodkiego synka wzbogacił się o słowo GÓWNO. Tak więc zamiast kupy,
zrobił GÓWNO, skakał po GÓWNIE itd…
Dziś caaały dzień byliśmy tylko JA i
ON.
Nie dość, że piątek, nie dość, że po
wczorajszym to czułam się jakby to był piątek do kwadratu, to jeszcze Tata
musiał oblać ostatni dzień w pracy.
Na szczęście dziś był korzystniejszy
biometr. Smyk był do ogólnego zniesienia.
Jadł przyzwoicie (poza barszczem
czerwonym, przy którym znowu otrzepywało Go i zbierało na wymioty). Zrobił kupę
(po małym szantażu, ale szantaż był mniejszy niż zazwyczaj więc zaliczam go na
plus), poszedł się kąpać bez codziennej histerii i kopania w brodzik, teraz
zasypia…
Rano poszliśmy na plac zabaw. Bez
rowerka. Nie odpuścił…no i tak mnie dręczył o ten rower, że popołudniu zostawiłam
pranie, gary, odkurzanie, oblekanie pościeli i poszliśmy…
Na Skwerek, jak zwykle. No i przy
skwerku oczywiście wiadukt. Dziś było romantycznie, po jednej stronie piękny
zachód słońca, po drugiej księżyc :)
Podczas spaceru zbieraliśmy kasztany, Młody
się schylił, jakoś nie bardzo zajarzył, że kasztan po którego się schyla leży w
dość sporym dole no i stracił równowagę i padł twarzą w dół. Dobrze, że miał
kask! :)
Kask okazał się przydatny, również
wtedy, gdy Ksawek postanowił naśladować mądrą Mamusię i rzucił wielkim gnatem w
celu strącenia kasztanów. Dziękujemy ci kasku!
Chyba zamiast czapki czy czegoś będę
Smykowi zakładać kask.
Podczas powrotu, Ksawek jechał i śpiewał
w niebogłosy: tyyyyyylko
biedloooonka, nie ma ooogoooooonka! I tak w kółko…ludzie mieli ubaw,
w sumie ja też :)
Wchodząc do domu, Smyk jak zwykle
wskoczył pierwszy do mieszkania i chciał mi trzasnąć drzwiami w twarz, ja z
rowerkiem, światło zgasło, zawartość plecaka wysypała się podczas szukania
kluczy (podjęłam decyzje, że dopóki Młody uprawia dziki freestyle na jednośladzie
rezygnuję z torebek), wściekła więc syknęłam:
„Puknij się w głowę! „
A Ksawek: …”yyy, ale mam kask!”
Jemy kolację. Ksawek wcina rybę.
K: Mamo, jakie ja mam (h)oczka?
Ja: niebieskie
Ksawek: nieee, białe!
Spacerek nr 1.
K. pkazując na zdemolowaną starą
budkę-kiosk:
Czi to jest rozdzielnia plądu?
Ja: nie, to jest kiosk
K: niee! To jest lozdzielnia!
Ja: nie! To jest kiosk!
K: ciemu..?
Ja: ..bo to jest kiosk!
(można zwariować, co;)?)
A propos znanego mamom pytaniu „ciemu?”
Dziś ciągle co chwile cały czas ani
jednej sekundy bez gadającej buzi Ksawka z zadawanym co sekunde pytaniem ciemu?
A że ja od paru dni cierpię na permanentny
ból głowy (co mi się nie zdarzało) mówię:
Ja: możesz przez chwile nie mówić?
K: do Ciebie cieba mówić
Ja: przez chwilę naprawdę można nie mówić nic i też będzie OK.!
K: a śpiewać moźna…?
Popołudniu, przed spacerkiem nr 2.
Ksawek: Czy Ty się już pomalowałaś? (zawsze mnie o to pyta rano)
Ja: Tak, no przecież rano się malowałam
K: to ciemu nie widać malowanki?
Ja: !>!@!#?? co to jest malowanka???
K: noo to co widać na buzi jak sobie pomalujeś…
(bez komentarza)
Ostatnio Ksawek mi kazał ściągnąć
kolczyki w domu, bo „psiecieś
nie idziemy na pacelek”
Mama obserwuje prace plastyczne Ksawuśka
i pytam:
Ja: Co to?
K: Niebowi zlobiłem hoćka (chmurce/niebu zrobiłem oczka)
Śpiew.
Ksawek dużo ostatnio śpiewa.
Dziś dołączył cymbałki.
Sprzątam, a Ksawek „gra”:
(Zobaczył majonez) maaajonez, maaaajonez znalazłem go
na plaziii!!!!”
Mamo teraz zaśpiewam Ci o
Elmo!
(walenie w cymbałki), EEEEEEELMOOOOOO, ELMOOOOOOO!!!!
Teraz zaśpiewam Ci o Piesku: PIEEEESEK PIEEEESEK! PIEEEESEK!
Itd. Itp.
Reklamy.
Apetizer chyba. W każdym razie jakiś miś. Ksawek do mnie:
zobać jak miś miga hoczkiem! (w
sensie mrugnął oczkiem)
*********
Po drodze scena sytuacyjna a propos życzliwości
ludzkiej:
Idzie przed nami kobieta, ok. może
50-60 lat, podpierała się jedną kulą. Mijamy się, z na przeciwka jedzie też
kobieta w podobnym wieku, na rowerze, mija tę o kulach i drze paszcze:
„PIZDA jedna! Środkiem lezie!”…
Kolejna scena:
(pra)babcia, z trzema wnuczkami, jedna ok.
8 lat, dwie jakieś mniejsze 3-4 lata, biegają, lataja, piszczą, bawią się. Babcia
gada jak najęta z dwoma równie sędziwymi koleżankami. Dzieci się drą:
Baaaabciu, baaaabciu, idziemy do
domu już?
Brak reakcji. No więc dzieci wzięły się
za ręce, minęły 3 plotkary i przeszły przez ulice. Nagle jedzie radiowóz. Babcie
– porusznie. Babcia właściwa tupie nogą, wygraża i drze się – natychmiast wracać tu! I do koleżanek: jezuu i jeszcze policja! Pozostałe logicznie
jej podpowiadają – niechże teraz ich pani
nie woła z powrotem! Policja pojechała, dzieci przebiegły z powrotem raz
jeszcze no i starszej się porządnie dostało…babcia lepsza niż nianie z ukrytej
kamery na TVNie.