Moja lista blogów

czwartek, 29 maja 2014

Pierwsze tup tup



Leo dziś przeszedł sam cały duży pokój! :)
Zuch chłopak!
Jest szybszy od brata o tydzień :D

Pupolatorium i gnojarze



Ksawery i Jego dociekliwość...   ...   ...  
na marginesie – zanim miałam dzieci, myślałam, że nigdy w życiu nie mogłabym prosić swojego potomka o ciszę. O zamknięcie tej ślicznej paszczy na kilka sekund :P o nie  zadawanie pytań. Walczę, ale zdarza się w krytycznych momentach zmęczenia zbywam dziecię swe.
I czasem już nie mogę się doczekać września, kiedy mam zamiar w końcu szukać pracy. Wrócić. Po ponad 5 LATACH siedzenia z dziećmi w domu!
To było na marginesie, a teraz meritum.

Po szpitalu i rozmowie z lekarzami, dopytujemy o badanie na pasożyty i robale u dzieci. Chcemy zrobić takowe pierworodnemu.
Oczywiście ten podsłuchuje i muszę potem wszystko gęsto tłumaczyć.
No więc opowiadam troszkę humorystycznie, że będziemy brać Jego kupę do pojemników i zawozić do sanepidu.
Ksawery: a co oni tam robią?
Ja: będą grzebać w Twojej kupie
Ksawek myśląc, że żartuję: co Ty to opowiadasz!
Ja: no mówię Ci, poważnie!
On: no to chyba to raczej jest PUPOLATORIUM a oni tam są GNOJARZAMI!

Proszę się nie gorszyć.
Już tłumaczę, bo sama byłam zgorszona.
Otóż w Pszczółce MAI jest odcinek o żuczku gnojarzu co te kule z gnoju toczy. Kiedyś pytał mnie Smyk co to jest GNÓJ no to powiedziałam, że kupy, stąd właśnie taki sympatyczny ciąg skojarzeń :P



Zuzia i zerówka



Wczoraj w sklepie spotkaliśmy koleżankę Ksawusia z przedszkola. Podbiega od razu i krzyczy:
CZEŚĆ KSAWERY!!!
Lekkie onieśmielenie, ale potem Starszak rozbrykał się i biegał za koleżanką, i szukał jej co chwilę i chciał z nią wracać do domu, a potem mi wyznał, że jeśli kiedyś będzie miał żonę i dzieci to takie (cokolwiek to znaczy :))
Nie wiem jak to możliwe, że Smyk tak rzadko bywał w tej grupie a wszystkie dzieci Go pamiętają! Ja sama tych dzieci nie poznaję, Ksawery też nie, a one Jego owszem.
I żal mi wtedy jeszcze bardziej :(, że tak Go wszystko omija....:((((( Teraz dzieci miały wspaniały piknik rodzinny z okazji Dnia Mamy i Taty na podwórku w przedszkolu był festyn, loteria fantowa, piknik, karuzela, dmuchany zamek....a my tylko zza krat widzieliśmy podczas spaceru. Teraz od mamy Zuzi dowiedziałam się, że dzieci jadą do Zatoru do Dinozatorlandu...buuuu
Ksawuś miał iść do przedszkola w wieku 2,5 lat. Chodziliśmy, szukaliśmy, ale TAM nie było mowy o dziecku z alergią w przedszkolu. Łaziliśmy na adaptacje, cuda na kiju...
Tu w Krakowie poszedł od razu do 2 grupy, non stop chory, a od września zerówka!
(dowiedziałam się o tym przypadkiem, zabierając rzeczy Smyka z przedszkola – Jego prace, książeczki, ubranka itd.


Marszczynosek



Absolutnie rozbrajające! :))))))) Leonek puszcza oczka i marszczy nosek i pokazuje wciąż bezzębne dziąsła. Cudo! Po prostu wymiękam totalnie jak to widzę. I On to robi specjalnie, albo jak Mu dam coś nowego do jedzenia, to na zasadzie „hej mamusiu, dobre, tylko nie wiem co to, ale się cieszę!”, albo ta sama minka tylko z pojękiwaniem i wyciąganiem rąk do mnie, która oznacza „ Mamusiu, dziwnie się czuję na rączkach u kogoś innego, no dobra, ok, popatrzyłem, poznałem, zaspokoiłem ciekawość, ale już mnie weź!”

Siku do nocnika (28.05.2014)



Tak tak, trochę się zapoznajemy z nocnikiem, coraz dłużej udaj się „posiedzieć” bez ucieczek, jedno siku było do nocnika i tyle.

MAMA, TATA, DAJ, AM-AM



Leoś coraz więcej mówi, ślicznie tańczy, wiele już rozumie, o czym chyba nie wiedzieliśmy :)
Mówię do Leo: Po co Ci smoczuś? Daj Ksawusiowi, a Leo wyciąga smoka z buzi i daje bratu :)
Kiedyś rano zobaczył na sofie moją gumkę do włosów, podszedł, wziął ją i wciska mi we włosy :)

Rozumie też wiele rzeczowników – tik tak, dzyń dzyń, nyny (spanie lub smoczek), bam bam, cacy cacy. Rozumie też wiele zdań-„poleceń”, gdzie braciszek? Idź do Ksawusia, zrób tuli tuli, daj buzi.
Najbardziej lubi NU-NU – wtedy aż skacze z radości i robi dokładnie na odwrót. Ciekawe czy źle nas rozumie, czy robi to specjalnie ;)?

sobota, 24 maja 2014

29. Festiwal Piosenki Dziecięcej Kolorowe Nutki



21 maja odbył się w NCK'u festiwal piosenki dziecięcej. Poziom mnie lekko zaskoczył. Same dziewczyny, ale śpiewały pięknie.
Ksawusiowi najbardziej spodobał się Jego rówieśnica, śpiewająca o leśnej wróżce.
Taka mała, a taka pewna siebie na scenie! I jaka dykcja! Piosenka miała wiele trudnych słów następujących po sobie np. wróżka i różdżka, ale mała artystka dawała radę!




 Dzień był piękny i gorący, a my korzystając z okazji, że Tata zajął się Leo, poszliśmy sobie jeszcze na skwer i było baaardzo miło :) 


 (znowu przyleciał do Ksawka motylek)







wtorek, 20 maja 2014

Koszmar alergika – koszenie traw



U nas w wersji turbo, na wszystkich osiedlach jednocześnie.
Trawy latają w powietrzu.
Ksawek zsypany obficie. Drapie się non stop.
Wysypka – kasza manna, duża, trochę jak gęsia skórka i tylko brzuch i plecy. Drapie do krwi, chociaż dziś jest moim zdaniem znacznie lepiej.


poniedziałek, 19 maja 2014

Niedzielny niespacer, poniedziałkowy upał i pierwsze kroczki



Cały dzień układany pod spacer, kiedy w końcu się zaczęliśmy zbierać, Leo zasnął. Jak nigdy na tak długo na środku pokoju w hałasie. Potem znowu się zachmurzyło.
Po przebudzeniu, zobaczyłam w Jego oku ropę, a w zasadzie podobne do poprzednich adenowirusowych gluty, do tego zakaszlał, nagle miał katar w jednej dziurce nosa i ja już miałam dość. Pół nocy czuwałam, ale na szczęście dziś nic.
Minął prawie miesiąc odkąd poszliśmy do szpitala, a ja nadal boję się wyjść z nim na spacer, żeby Go nie zawiało. Wtedy wszystko zaczęło się właśnie od spaceru.
Trauma.

Dziś dla odmiany poprzedniego tygodnia w słońcu upał do 30 stopni.
Ciekawe, czy ja kiedyś przestanę się obawiać chorób. Wzięłam obu chłopców, ale obawa cały czas nie znika.








Leo coraz „bardziej” chodzi. Tak co dzień to pół lub kroczek więcej. Dziś sam przeszedł od szafki do łóżka, to były 3 kroczki, powtórzył to kilka razy :)
Łapie się wszystkiego, nawet przechodzących nóg – moich, Taty...Brata łapie za ubranie. I idzie. Albo w sposób nie znoszący sprzeciwu łapie nas za rękę i ciągnie, bo chce gdzieś iść a my mamy być jego "podpórką". Nie chce już ani siedzieć, ani leżeć. Ciągle stoi. Ćwiczy przysiady, równowagę, kroczki, ciekawe, czy dogoni brata ? Ksawery zaczął chodzić w ostatnim dniu 10 miesiąca życia. Leo ma jeszcze 2 tygodnie :)
Zębów nadal brak.
Starszak miał już całą przednią paszczą w zębach.
Mamy wrażenie, że te zębolce są na wierzchu od tygodni i że nie mogą się przebić przez dziąsła. Jak się przebiją to na bank wszystkie na raz.

Pierwsze tup tup na polu:


 

Pora deszczowa, chrzest, chodzenie Leo i Maja



Ale leje!




Nic dodać nic ująć, dobrze chociaż, że nie jest zimno...









My powoli w końcu przymierzamy się do chrztu Juniora. Jeszcze chwilę i pójdzie o własnych siłach do ołtarza, a ubranko będzie zwykłym garniturem, a nie kompletem na chrzest, bo takie robią zazwyczaj do rozmiaru 74, a 80 jest już na zamówienie :D
Ponieważ Leo nie pozwala się już sadzać na podłodze i robi wszystko, żeby chodzić i stać Mama dziś zakupiła dla najmłodszego w rodzinie pierwsze porządnie buty. Na marginesie, całkiem nieźle Mu wychodzi stanie, bo stać bez trzymania na środku pokoju potrafi już długo i to nawet bez chwiania się, ale jak przychodzi do zrobienia kroczków to robi jednego, śmieje się, marszczy nosek i siada na pupę :)) Świetnie chodzi przy meblach, potrafi też przejść cały pokój od krzesła, do szafki, od szafki do sofy itd., super chodzi za rączki, za 1 rączkę, popychając większe gabarytowo zabawki lub plastikowe pudła na zabawki, albo też łapiąc się kurczowo czegokolwiek np. naszych nóg.
Najlepiej jednak ma opanowaną technikę asekuracji. Na podstawie analizy technik upadków Leo można napisać podręcznik o bezpiecznym upadaniu. Zuch chłopak! :)

Starszak natomiast, ma fazę na Pszczółkę Maję. Dostał 12 płyt, na każdej po 6 odcinków i uwielbia! 



Poza tym to siedzimy w domu, rozwiązujemy zadania dla 4latka, spacerujemy w przerwach od ulew.
Poza tym Starszak się strasznie mądrzy. Normalnie wszystkie rozumy pozjadał :P
Trzeba uważać co się robi i co się mówi. Nie ma ściemy, nie ma odwracania kota ogonem, zmieniania tematu, udawania, że się czegoś nie słyszało lub zapominania, że się coś obiecało, nawet miesiąc temu.
Ciągle też każe sobie wyjaśniać znaczenie nowych słów, które gdzieś usłyszy.
Co mnie cieszy, ma swoje zdanie, zawsze musi być tak jak On chce. Ostro negocjuje, nie odpuszcza.
Mam nadzieję, że w końcu kiedyś przełamie się i będzie umiał to pokazać na zewnątrz z taką samą łatwością jak robi to w domu.


poniedziałek, 12 maja 2014

Niedosłuch poinfekcyjny i Jenga



Ksawuś po każdej infekcji długo ma kiepski słuch.
Teraz dopiero zaczyna odzyskiwać częściowo swój słuch po adenowirusie w połowie kwietnia...
Tak wyglądały nasze dialogi na początku, kiedy na prawdę niewiele słyszał:

Ja: Ksawuś zrobimy sobie omleta?
(cisza)
pytam jeszcze 2 x
odwraca się i mówi:
Ksawek: super mleka?
Ja: nie! omleta!!!!
Ksawek: co? jaka roleta? ...

No. To tak mniej więcej. I tak przez 2-3-4 tygodnie :)


Najgorszy moment był wtedy kiedy On nic nie słyszał, a ja straciłam głos (zapalenie krtani).


A to nasza nowa gra:


sobota, 10 maja 2014

ADENOWIRUS i RS Podsumowanie hospitalizacji



Kolejny miesiąc wyjęty z życiorysu.
W szpitalu spędziliśmy 9 dób. Wypis za zgodą/na żądanie z dalszym leczeniem w domu.
Leo był w sumie na 4 antybiotykach.
Pierwsze 2 doby dożylnio taromentin (uczulenie, duszności itd.) zmiana na tarcefoksym, kontynuacja w domu antybiotykiem doustnym cedax + tobrex przez tydzień do oczu.


Diagnoza:
Ostre obturacyjne zapalenie oskrzeli, zapalenie płuc wywolane wirusem RS i nieżyt jelitowy wywołany przez adenowirusy.
Do tego zapalenie spojówek i gorączka prawie 40 stopni.
Przez pierwsze dni było też podejrzenie salmonellozy, bo w kupie Leo była krew, umieraliśmy ze strachu...


Pobyt w szpitalu to bardzo ciężki czas dla całej rodziny, tak na prawdę czas ciężkiej próby.
Są zyski, jest podleczone zdrowie najdroższego dziecka, ale jest cała masa skutków ubocznych, ran dosłownych i innych, które trzeba leczyć tygodniami.
Leo dostawał spore dawki sterydów (corhydron). Sterydy/steroidy czynią tyle samo zła co antybiotyki. Poza likwidowaniem stanu zapalnego zostawiają mnóstwo syfu w organizmie. Leo bardzo źle znosił tę terapię.
Nie mam na tyle wiedzy, żeby stwierdzić, które z Jego obecnych zachowań są wynikiem tej terapii, ale wiele mamy już potwierdzone u lekarza prowadzącego. Poza dziwnymi agresywnymi zachowaniami pełnymi lęku i niepokoju (niespanie, kilkugodzinne krzyki w nocy, lęk separacyjny), pewien regres w rozwoju Leośka (Leo np. zamilkł i przestał w ogóle mówić, a pięknie już żonglował sylabami, mówił am am, mama, tata, bam).
Ma też straszne wysypki (a Leo zawsze miał czysta piękną skórę) i poci się wylewając z siebie litry wody.
Z innych, bo zabawniejszych, przyzwyczajeń ze szpitala przyniósł swoją wielką miłość do herbaty czarnej z glukozą.
Ja Go wcześniej poiłam herbatkami owocowymi lub zielonymi (bo mi nie pozwolono ze względu na teinę poić czarną herbatą), a tu w szpitalu dają lurę z czarnej zwykłej ekspresówki i Leo ją uwielbia :)
Na tyle, że po 3 nocach nie była już potrzebna kroplówka, bo pięknie nadrabiał straty wody i kilka pierwszych dni w zasadzie nic innego nie jadł i nie pił tylko tą herbatkę. W domu też ją uwielbia i tak jak w szpitalu budzi się w nocy co chwile, żeby łyknąć kilka łyków herbatki.
Przed każdą drzemką również musi być herbatka. Czasem potrafi jednorazowo wypić 130 ml, co wcześniej nie zdarzało się z innymi napojami.
Kolejną „plusową” reakcją na sterydy był apetyt. W pierwsze dni w domu Leo zjadał po 3 porcje obiadu na raz! A obiadki niestety nie są zbyt ciekawe.
Leo jeszcze przez miesiąc ma być na diecie, więc mamy do wyboru:
Marchewka, ziemniak, ryż, indyk, królik, ewentualnie kurczak, którego nie używam.
Pola manewru zbyt dużego nie ma, pozostaje mieszanie tych składników w różnych proporcjach. Leo też nie lubi zwykłego ryżu. Woli zamiast niego kaszkę ryżową.
Nie możemy jeść jogurcików, deserków, owoców, poza gotowanym jabłkiem i surowym bananem. Leo nie znosi gotowanego jabłka, kompot też nie wzbudza u Niego zachwytu.

Sterydy to straszna rzecz....to jak narkotyk.
Organizm dziecka się szybko uzależnia. Po szpitalu dostaliśmy szczegółową instrukcję „odstawiania” Leo od sterydów. Stopniowo, z dnia na dzień o połówkę encortonu mniej.
Jednak i tak na pełne dojście do zdrowia i formy potrzebujemy minimum miesiąc.
Leoś teraz narażony jest bardziej na wszystkie wirusy i bakterie.
Musimy Go izolować.
Trudna sprawa, tym bardziej, że Mama chora non stop.
Skończyłam antybiotyk w piątek 2 dni po szpitalu, a 3 dni później znowu byłam chora.
Cały czas boli mnie gardło i mam nie zbliżać się do Leo, choć to nie łatwe i przykre...



Adenowirus to przesyf! Położył całą naszą rodzinę.
Cała infekcja Starszaka tydzień przed świętami, jego dziwne wymioty, dziwne kupy, zapalenie spojówek – wszystko to był właśnie adenowirus!
Wszystko przeszło na nas.
Pierwszy poległ najmłodszy i poległ okrutnie, bo gdzieś po drodze (zapewne w przychodni), złapał wirusa RS wywołującego zapalenie płuc.
W szpitalu biegając od jednego dziecka do drugiego w domu z osłabioną odpornością trzecia poległam ja z zapaleniem krtani i tchawicy, a potem Tata z krtanią i zapaleniem spojówek.
Opieka szpitalna nad niemowlakiem plus choroba rodziców to sajgon i dodatkowe zagrożenie ponownych infekcji.
Czasem trudno uwierzyć, że da się z tego wyjść, że to ma koniec...
Tydzień po szpitalu, dokładnie przedwczoraj, Leo w nocy znowu zaczął kaszleć i 3 x zwymiotował.
Torby do szpitala były już spakowane.
Na szczęście jakoś dotrwaliśmy do rana, a wczoraj rano nasza przecudowna lekarka przyjęła Leo na oddziale, nieoficjalnie, żeby Go zbadać i osłuchać czy to nie nawrót zapalenia płuc.
Dzięki Bogu jest czysty, a wszystko co Mu dolega to nadal „wyrzucanie” z siebie sterydów i resztek choroby.

Kilka dni po wypisie byliśmy też w domu prywatnie u pani doktor, Starszak wtedy pojechał do dziadka, następnego dnia dowiedzieliśmy się, że dziadek jest chory.
Błędne koło i ciągły strach w oczekiwaniu na objawy kolejnych infekcji.
A lekarze powtarzają – izolować, dezynfekować, nie zbliżać się do nikogo i nie pozwalać się zbliżać bliżej niż 2 m. Wycierać klamki za każdym razem płynem dezynfekującym, nie rozmawiać z mamami i ojcami obok na sali, dezynfekować wszystko co spadnie na ziemię i ogólnie wszystko, czego może dotknąć dziecko.
Człowiek ma taką schizę i paranoję, że zdziera skórę do krwi i czasu nie starcza na samą dezynfekcję dłoni uwzględniając schemat tej czynności na rysunku powyżej zbiornika z płynem....męczarnia, a potem z braku przestrzeni i sal przenoszą cię dzień przed wypisem z prawie zdrowym dzieckiem do sali, gdzie 2 dni wcześniej było dziecko z rotawirusem.
Na życzenie słodkiej i sympatycznej mamy będącej tuż obok nas od kilku dni.
 Dla uzupełnienia – rotawirus przeżywa na powierzchniach 12 dni! Więc w tej sali było pełno rota, choćby nie wiem jak odkażali.
Totalny obłęd. Człowiek robi się agresywny.

Mimo, że szpital na prawdę fajny i jeśli mamy gdzieś iść do jedziemy tam, to jednak zawsze SZPITAL.
Większość pielęgniarek fajna, lekarek też, ale oczywiście nie wszystkie. Było kilka, które udają, że nic nie słyszą nic nie widzą i oczy wznoszą i prychają jeśli poprosi się o pomoc. Nie wszystkie też mają podejście do dzieci, mechanicznie powtarzając „no cichutko, ciocia tylko poda leki” i wciska na maxa szybko strzykawą antybiotyk do wkłucia, a ja widzę, że dziecko dusi się z płaczu i bólu i szarpie nogami (wenflon miał w nodze)....i na moje sugestie, że chyba Go to musi jednak boleć słyszę – „nie, to tylko dyskomfort”.
Kilka razy też widzę, że kroplówka nie schodzi, a pani mi mówi, że no nie schodzi, bo dziecko nóżką rusza i naciska wkłucie i poszła w cholerę – i nic to, żeby cokolwiek z tego wynikało, mam zagipsować dziecku nogę, trzymać całą dobę...nie wiem... dopiero ostra prośba z mojej strony do innej pielęgniarki spowodowała, że raczyły podpiąć Leo na noc do pompy, bo inaczej nic by z tej kroplówki nie dostał albo schodziłaby zamiast 8 godzin pewnie i całą dobę, a to nie łatwe być podpiętym i ograniczonym w ruchu w i tak ograniczonych szpitalnych warunkach... Podpięcie pompy jest i tak najgorszym rozwiązaniem, bo wtedy mieliśmy kabel ok. 1,5 m długi i nawet nie miałam jak podejść z Leo na rękach do półki o krok dalej. Wolałam jednak to, niż męczyć się ze zwykłą kroplówką 3 lub 4 x dłużej.

Po każdym pobycie w szpitalu zastanawiam się jak dawniej pielęgniarki dawały sobie radę, kiedy przy dzieciach nie było rodziców...?
W chwili obecnej rodzice robią przy dziecku absolutnie wszystko łącznie z podawaniem wszystkich leków, maści itd. Prośba o cokolwiek jest przyjmowana z jakąś pretensją, że przecież mam sobie radzić sama.
I tak np. Leo wyrzucał smoczki na podłogę non stop (miał, miał łańcuszek – jednak On go nie znosi i urywa go w 5 sekund), a kuchnia była dokładnie po drugiej stronie całego długiego korytarza. Wejście do kuchni z dzieckiem oczywiście zabronione, po wejściu do kuchni należy zachować procedurę odkażania powierzchni łącznie z kranem, rączką i pstryczkiem START w czajniku. Potem trzeba odczekać minutę do wyschnięcia powierzchni, potem poczekać aż woda się zagotuje, wyparzyć i biec przez cały korytarz z powrotem. Kiedy prosiłam o to pielęgniarki prawie zawsze robiły to z łaską i prychnięciem, ale jak zostawiałam drącego się Leosia w metalowym łóżeczku/więzieniu (bo darł się cały czas, a jak znikałam Mu ja czy Tata z oczu to była histeria do potęgi) to miały do mnie pretensje, że zostawiam dziecko i że się drze.
Często też były dni kiedy nie miałam czasu nawet iść do toalety cały dzień, bo Leo robił rzadkie kupy non stop, więc była masa przebierania, mycia, smarowania i pakowania „radioaktywnych” rzeczy w torby do prania. W międzyczasie podawania leków, karmienie, przebieranie po wymiotach, mycie i wyparzanie butelek, inhalacje, zejście na RTG, na USG, i uspokajanie Leo, który tak strasznie jęczał, że już wszystkim dookoła brzęczały mózgi. Ten nieustanny jęk „ajajajajajajaj”, jakaś szpitalna choroba sieroca, bo przeszło w domu jak ręką odjął.


Lekarki dla odmiany były wspaniałe (ale tylko te najważniejsze, czyli prowadzące, bo panie dyżurne lekarki i nocne były straszne!).
Z jedną panią doktor mamy kontakt stały do dziś i będzie ona głównym pediatrą Leosia. Lekarz z powołania, z ogromnym darem trafnego diagnozowania, ze spostrzegawczością 6 zmysłową, z ogromnym szacunkiem dla małych pacjentów i ich rodziców. Przy niej nigdy nie poczułam się tak jak przy większości pediatrów na oddziałach, jak tępa, nieodpowiedzialna matka robiąca krzywdę swoim dzieciom.
Pani doktor jest niezwykłym człowiekiem, jedynym lekarzem, który sam pobierał krew Leo, żebym była spokojniejsza, która przychodziła do sali gdy Leo płakał i brała Go na rączki i zabawiała. Na prywatnej wizycie kontrolnej zbadała nie tylko Leo, ale dbając o Jego zdrowie zauważyła, że ja mam problemy z gardłem znowu, zbadała i mnie i wypisała dla mnie leki.



Dochodzenie do normalnego porządku życia codziennego, do zdrowia fizycznego i psychicznego, do spokoju, uzyskania harmonii jeszcze nam zostało trochę czasu...
Samo pranie i zmywanie ze wszystkiego szpitalnego brudu, prasowanie, wyparzanie, szorowanie butów, wymrażanie zabawek itd. trwało kilka dni.
To w sumie najprościej zrobić.
Teraz czekamy na całą resztę.


Wczoraj Leo znowu zaczął sylabizować :) Powiedział bardzo ładnie i wyraźnie TA-TA, celowo, do Taty, który Go usypiał.
Dziś 2 razy próbował ... CHODZIĆ! :)
Stoi sam bez trzymania już bardzo długo i pięknie, a dziś stanął przy łóżku, puścił się i ruszył w moim kierunku :)
Coraz częściej śpi spokojnie, już nie krzyczy, chociaż nadal w dzień woli spać wtulony w nas.
Nad ranem domaga się jeszcze spania z nami. Na razie więcej czasu spędza z Tatusiem, bo Mama ma nadal zakaz zbliżania się. Muszę to jakoś przeboleć, bo cel jest najważniejszy! Leo musi wrócić do pełnej formy! :)


Dziękujemy wszystkim tym, którzy pamiętali o nas i którzy interesowali się zdrowiem Leo!
Dziękujemy też każdemu, kto obdarzał nas ciepłym słowem, i tym, ktorzy pomagali lub pomoc oferowali, jeszcze raz - dziękujemy!